sobota, 15 listopada 2014

Dzieci śmierci

Wojna jest zła. Wszyscy to wiedzą, powtarza się to do znudzenia, mając w głowie echo szkód, jakie wyrządziły wszelkie konflikty w przeszłości oraz obraz obecnej sytuacji na świecie, która z kolei może skutkować nieciekawą przyszłością. Wojna to piekło, rzeź niewiniątek, a jednak wciąż powstają nowe filmy wojenne, pisze się książki na ten temat, ekranizuje te książki, a w głównych rolach takich adaptacji obsadza się jakiegoś Pitta albo Clooneya, żeby pokazać, jacy to wielcy i silni mężczyźni wyruszają by bronić ojczyzny. Przede wszystkim, podpierając się panem Kurtem Vonnegutem, to nieprawda. Wojna to głównie skupisko bezbronnych dzieciaków, którym dano karabiny i wmówiono, że służba to służba, bo inaczej jest się tchórzem i zdrajcą narodu. Nie można gloryfikować wojny, upiększać ją przystojnymi aktorami i ładnie wyeksponowanymi, ledwie draśniętymi manekinami imitującymi trupy. 
Wiele jest filmów o samym konflikcie zbrojnym, wiele jest też tych typowo pacyfistycznie nastawionych, ale nadal o wojnie opowiadających. Takim obrazem są "Mandarynki" z 2013 roku. Reżyserem filmu jest Zaza Urushadze (co kompletnie nic mi nie mówi, sama też nic nie powiem, bo nie mam pojęcia jak się to poprawnie wymawia), niech mi nikt nie każe wypisywać nazwisk aktorów, bo polegnę niewątpliwie, popełnię jakiś błąd i tyle z tego będzie.
Na odludziu i w sąsiedztwie wojny prowadzonej przez Abchazję i Gruzję mieszkają dwaj przyjaciele - Ivo i Margus. Pewnego dnia plantatorzy mandarynek (tym właśnie trudnią się Ivo i Margus) ratują dwóch żołnierzy, ocalałych z - powiedzmy - bójki. 
Przyznam szczerze, że w kwestiach wojny się gubię. Nigdy nie wiem o co chodzi, co ma jedna strona do drugiej, dlaczego ta bitwa zaważyła na losach całego konfliktu, a dlaczego ta nie. Nie interesuje mnie to, przez większość czasu wolę nie dopuszczać do siebie myśli, że istnieje takie piekło jak wojna. Jak byłam mała, to zawsze sobie wyobrażałam bitwę jak w grze komputerowej - jeden na jednego, mnóstwo małych rozgrywek, nikt nikomu nie przeszkadza, nikt nie oszukuje, trzeba tylko wytrwać - podczas gdy tak naprawdę to jedna wielka masakra, ogłuszający huk krwi i krzyków bólu mieszających się z okrzykami wojennymi, rozkazami, zapachem ekskrementów i potu. To pokazuje, jak bardzo na świadomość pewnych rzeczy wpływają media i kultura.
Moje podejście do wojny przypomina podejście głównego bohatera (można by go nazwać "głównym głównym"). Ivo nie interesuje wojna. Czy to ważne o co się walczy, kiedy to nie przynosi nic dobrego? Ważne są strony, narodowości? Z tej strony śmierć i z tej strony śmierć. Ivo określa żołnierzy "dziećmi śmierci", z jednaką troską zajmuje się i jednym i drugim przygarniętym wojakiem, którzy są dla siebie wrogami, bo takimi uczyniła ich wojna. W innych czasach mogliby być przyjaciółmi. 
Atutem tego filmu jest prostota. Klimat trochę przypominał mi "Tylko kochankowie przeżyją". Zdecydowaną zaletą dzieła jest krajobraz tamtejszych terenów. Kto by nie chciał zostać plantatorem mandarynek? Ja widzę w tym swoją przyszłość, naprawdę. Aktorzy są niepozorni i może właśnie tym potrafią poruszyć. Muzyka mnie denerwowała, ale to oczywiście kwestia gustu, nie było jej zresztą za dużo, akcja opierała się na ciszy i wybuchach. Znalazło się miejsce na trochę humoru, ale dobre samopoczucie zostało rozdarte na strzępy.  
Myślę, że powinno być więcej ludzi jak Ivo. Granice powinny się zatrzeć. Czy moralność ma zatracać się wraz z odniesieniem do innej narodowości? 
Pod koniec filmu miałam łzy w oczach. Wychodzi na to, że płaczę przy prawie każdej okazji, nie ważne czy oglądam komedię, czy też horror, ale pomijając moje problemy emocjonalne film jest wart obejrzenia. Należy przygotować się też na swego rodzaju niedosyt, bo w gruncie rzeczy wiele pozostaje niewyjaśnione. Zagłębianie się w życie bohaterów nie było tu głównym celem. 




Kasieka    

wtorek, 11 listopada 2014

I

Należy jakoś zacząć. Zawsze uważałam, że przedstawianie się czy dokonywanie jakiejkolwiek prezentacji siebie to tylko strata czasu. Jakby nie można było wskoczyć od razu w środek znajomości, oszczędzając sobie niepotrzebnego egocentryzmu. Hej, mam na imię wstawić imię, które jest ładne, jakąś okrągłą liczbę, żeby nikt nie nazwał cię niedojrzałą, lubię oddychać, umiejętnie gram na ludzkich nerwach i wykazuję się arogancją. Dawno, dawno temu - nie wczoraj, kilka tygodni temu - specjalizowałam się w pisaniu wszelkiego rodzaju fanfiction, teraz mój entuzjazm nieco opadł. Ogólnie to jestem bardzo pocieszną osobą, moja mina teraz wyraża niemalże tyle samo, co muł rzeczny. Te pościgi, te wybuchy, ta gra mięśni twarzy! 
Chyba poddałam się kaprysowi, zakładając tego bloga. W sumie, to nie mam pojęcia o czym tutaj pisać. Moje życie nie jest zbyt interesujące (tak naprawdę jest, bo nikt nie widział mnie w jednym pokoju z Batmanem, więc mogę być Batmanem.) Myślę, że może to być swego rodzaju pokój odreagowywania negatywnych emocji (o, tych to jest sporo, życie jest brutalne), coś na kształt zeszytu, gdzie będę mogła głosić swoje pseudopoglądy i spokojnie demoralizować innych ludzi. Jeśli ktoś w ogóle tutaj trafi, bo żywię cichą nadzieję na to, że nikt nie zabłądzi w rozległym świecie Internetu i blog pozostanie nieczytany. 
To "I", imitujące cyfrę rzymską wygląda bardzo majestatycznie. Ułatwia istnienie osobie, która nie miewa zbyt dobrych pomysłów na tytuły jakiekolwiek, co widać po wstępnych szkicach nazwy bloga. 
Spokojnie, Kaśka, i tak nikt tego nie przeczyta. Aj, zdradziłaś swoje imię. Czuję się jakbym miała schizofrenię co najmniej. W dodatku jeszcze jakieś zaburzenia lękowe i rozdwojenie osobowości. Rozczworzenie. 

   

Piosenka na dziś: 



Książka na dziś:

Éric-Emmanuel Schmitt - "Przypadek Adolfa H." - jako, że wczoraj skończyłam, oczy miałam załzawione, a ten kawał mięsa umieszczony w mojej klatce piersiowej ściśnięty i ociekający krwią. Jak mogłyby potoczyć się losy świata, gdyby Hitler został malarzem, porzucając tym samym karierę polityczną? Ilu ludziom oszczędzono by w ten sposób cierpienia (choć ono i tak czeka każdego z nas) i utraty człowieczeństwa? Muszę przyznać, że uwielbiam takie alternatywne historie i gdybanie, co by się stało, gdyby coś innego się nie stało. Wydaje mi się, że trafiłam tematycznie, bo mamy - sprawdza kalendarz i dziwi się na panujący rok, okropna liczba - jedenastego listopada roku pańskiego dwa tysiące piętnastego. Tak, pisanie dat w ten sposób jest niepoprawne, a co najmniej dziwne, mi się podoba. 


Poprawiacz humoru na dziś:

Grafika pochodzi z tej strony, więc za literówki nie odpowiadam. 



Film na dziś:

Hellboy: Złota Armia - właściwie, to na wczoraj, bo wczoraj został po raz -enty wyemitowany w telewizji, a ja po raz -enty oglądałam z miną ucieszonego kotka. Mimo to odczuwam niedosyt i chyba sięgnę po komiks. 



Pesymistyczny akcent na dziś:

Język niemiecki - nie będę oryginalna, pisząc jak bardzo pałam nienawiścią do tego języka. Pewnie z powodu lenistwa i braku chęci do nauki. Tak, to pewnie ta kartkówka, ale możemy poudawać, że jestem patriotką i nie znoszę brzmienia języka niemieckiego ot tak, dla zasady. 



Trochę urody na dziś:





To by było na tyle, może wrócę z następnym postem, może nie - kwestia kaprysu, jak już mówiłam. Każdemu, kto dobrnie do końca tego wpisu wystawię ołtarz za wytrwałość i poświęcenie czasu. 

Kasieka






Żadna z przedstawionych grafik - kotów- nie należy do mnie, są objęte prawami autorskimi, a ja tylko je pożyczyłam. Pochodzą z Deviantart i Tumblr